Byliśmy we Lwowie

 

Nasza wyprawa trwała od 14 – 18.06.2008r. Przewodnikiem duchowym był ks.prof Zbigniew Tainert; wiedza i świetny humor księdza, pomagały wypełnić  czas spędzony w autokarze. Wyjątkowy i pięknie śpiewający pilot - Pan Rysio, umilał wolne chwile śpiewem, dowcipami i opowiadaniem własnych przeżyć.

 

                Po wielu godzinach podróży i dwugodzinnym postoju na granicy, dojechaliśmy na Ukrainę. Po przejściu granicy w Hrebennem, udaliśmy się do Lwowa.  Jechaliśmy  przez Rawę Ruską i Żółkiew; z oddali wyłoniła się kopuła kolegiaty Żółkiewskiej. Na pierwszy rzut oka, można było zauważyć, że nie na próżno mówi się: „..zielona Ukraina”… klimat sprzyja roślinności, która za ciepło i deszcz, odwdzięcza się  soczystością barw.

 

                Późnym wieczorem, dotarliśmy do hotelu „Hetman” we Lwowie. Następnego dnia zwiedzaliśmy miasto. Kolejne dni to, przejazdy do pobliskich miejscowości: Stryj, Sambor, Drohobycz, Truskawiec i Rudki. Zdumienie budził stan zabytków, które obecnie są już częściowo odrestaurowane i wierzyć się nie chce, że bogaty dorobek naszych przodków, został potraktowany w tak okrutny sposób. Podziw budzi walka o ocalenie tego, co można jeszcze uratować.

 

                Od 2001r., kiedy po raz pierwszy byłam na Ukrainie, zaobserwowałam ogromne zmiany. Ukraina pięknieje. Proces jest powolny, ale widoczny i cieszy. Stopniowo poprawiają się warunki życia w większych miastach, gdzie łatwiej o pracę. Nie do pozazdroszczenia jest sytuacja ludności wiejskiej i w małych miasteczkach. Nie ma pracy, więc życie jest trudne. Bieda dokucza najsłabszym bardo poważnie; zamyka ludzi w domach, zamyka też usta, które nie chcą i nie żalą się. Uznanie budzi głęboka wiara i rozmodlenie, a przede wszystkim tęsknota za Polską, która odeszła zmieniając swoje granice. Niezwykłe odczucie wywołuje uczestnictwo w Mszy Świętej. Te same śpiewy, modlitwy i polski język. Ktoś z uczestników pielgrzymki zapytał:

 

... „właściwie, gdzie jesteśmy? W Polsce, czy na Ukrainie?”…

 

Organizując tę pielgrzymkę miałam w zasadzie jeden cel. Chciałam pokazać, że pomoc dla mieszkańców Żółkwi, a także dla okolicznych wiosek jest bardzo potrzebna i wręcz nieodzowna. Chciałam pokazać, że przekazywane z pokolenia na pokolenie mity o Ukrainie i jej mieszkańcach są dalece krzywdzące i nie mają pokrycia z rzeczywistością. Wielokrotnie doświadczaliśmy, że ludzie tam mieszkający są do nas wyjątkowo przyjaźnie nastawieni, że tęsknota za Polską przerasta najśmielsze wyobrażenia. Podchodzono do nas; dotykano i serdecznie witano. Często słyszeliśmy:  … „ pozdrówcie Polskę i naszych rodaków”…   ile w tych słowach prostoty, miłości i tęsknoty.  Żal serce zaciska, a myśli tłoczą się nieustannie. Czy można chociaż coś trochę zmienić?

 

Na koniec pielgrzymki zawitaliśmy do Żółkwi, gdzie powitały nas znane nam  siostry i sympatyczna młodzież uczęszczająca do szkoły, którą prowadzą dominikanki. Czekał na nas gorący poczęstunek.  Spożyliśmy go na świeżym powietrzu w przyklasztornym ogródku. Młodzi wolontariusze zaopiekowali się nami; usługiwali do stołu, a po obiedzie zaprowadzili chętnych do rodzin, którym wręczano przywiezione dary. Nie mogliśmy uczestniczyć w Mszy Świętej, gdyż  kolegiata jest obecnie w kapitalnym remoncie. Podczas modlitwy w ogrodzie, zaśpiewaliśmy razem z siostrami pieśń do Matki Bożej Żółkiewskiej; napisałam ją, spełniając prośbę s. Mateuszy. Na koniec wysłuchaliśmy koncertu pieśni i piosenek religijnych w języku polskim i po ukraińsku, oczywiście w wykonaniu dzieci, które były dla nas wyjątkowo miłe. Niestety, czas wędrowania dobiegł końca; pożegnaliśmy się lecz żal było odjeżdżać. Odniosłam wrażenie, że tak samo jak ja przed laty zostawiłam serce na szlaku pielgrzymowania po Ukrainie, wielu teraz poczuło to samo. Wyraźnie rysowało się wzruszenie, szczególnie po wizycie u biednych Polskich rodzin. Pełni współczucia, obezwładnieni smutkiem, zamknęliśmy usta. Trudno było powiedzieć co się czuje; ogrom przeżyć blokował mowę. Wiem jedno. Pielgrzymka była udana z kilku powodów. Ktoś dotknął śladów historii własnych przodków, inni zaspokoili ciekawość, jeszcze inni przekonali się, że na Ukrainie jest naprawdę ciężko żyć, a jeszcze inni, że na Ukrainie nożna się czuć jak u siebie w domu, bo ktoś napotkany zupełnie przypadkowo, witał nas ciepło i życzliwie.

Po powrocie, zapytałam uczestniczkę naszej wyprawy, co najbardziej będzie pamiętać? Odpowiedziała:

… bieda, ale taka „ drutem kolczastym po sercu”…

Nic nie można dodać i nic ująć. Te słowa mówią same za siebie; nie wymagają komentarza, bo w swej prostocie są najwymowniejsze.

Dziękuję wszystkim uczestnikom wyprawy. Byliście wspaniali. Dziękuję Panu Rysiowi, którego wyjątkowo miłe usposobienie emanowało ciepłem i życzliwością. Dziękuję ks.profesorowi, który każdego dnia oczekiwał narodzin mojej weny twórczej. Doczekał się ; w związku z powyższym pragnę zadedykować, może nie odę, ale dwa moje przemyślenia:

 

Ukraino
Ciągle pamiętam smutek
Który przed laty
Spowił serce moje
Ciągle pamiętam wzruszenie
Spływające jak rzeka
I współczucie
Szybujące myślami
Bez końca

Jak miło
Że jestem tutaj
Gdzie serce moje zostało
Gdzie niebo nie skąpi deszczu
I chociaż ciągle pada
Ogrzało się
Wdzięcznością 
 I uśmiechami
Gorącymi jak słońce

 

Lwów, 16.06.2008 r.    godz. 23:30

 

Dom

Jeśli chcesz wiedzieć
Gdzie mieszka tęsknota
Gdzie ból się rodzi
Każdego dnia od nowa
Gdzie smutek
Przerasta marzenia
Gdzie mimo wszystko
W modlitwie i śpiewie
Rozbrzmiewa nadzieja
Gdzie wiara karmi
Jak chlebem
Gdzie zieleń
Barwami się mieni
Teraz już wiesz
Że w biało czerwonych sercach
Na pięknej Ukraińskiej ziemi   

 

 

Było mi bardzo miło, kiedy jedna z uczestniczek zdobyła się na odwagę i przelała na papier swoje odczucia na temat Ukrainy, jej piękna i biedy tam panującej. Odrazu było widać, że temat pomocy dla ubogich Rodaków poruszył ją dogłębnie i zrozumiała mój zapał w stosunku do chęci pomagania - dawania słońca. To miłe, kiedy inni potrafią wyrazić pełne zrozumienie tematu. Szkoda tylko, że nie autoryzowała swej wypowiedzi imieniem i nazwiskiem. Mam nadzieję, że nie popełnię gafy jeśli zdradzę chociaż jej imię - Jadwiga A.

 

           ***

                                                                                    

Lwów – piękne wielowiekowe miasto. Piękne architektonicznie i historycznie. A lwowiacy – ludzie otwartych serc. Życzliwi, uprzejmi, trochę gadatliwi i wystarczy zagadać w sklepie czy na ulicy a czujemy otwartość serc. Młode zadbane kobiety niewiele różnią się od poznanianek.

Cóż więc chciała nam pokazać pani Ania na pielgrzymce na Ukrainę oprócz Lwowa oraz pięknych cerkwi i kościołów?

Chyba to co najważniejsze – prawdziwą Ukrainę tzn. ludzi zwykłych, ludzi którzy żyją w małym miasteczku o nazwie Żółkiew. Siostry dominikanki, które od lat rezydują w Żółkwi prowadzą szkołę polską i przyjaźnią się z panią Anią Staśkowiak, zaprosiły nas pielgrzymów na obiad…a potem do rodzin. Sympatyczne dzieciaki wszystkie mówiące po polsku służyły za pilotów i prowadziły do prywatnych mieszkań lub domków.

I tu za progiem tych mieszkań – prysnął czar Ukrainy gdzie na zielonych pastwiskach pasły się stada pięknych koni lub krów.

            W maleńkim mieszkanku, bardzo ubogim zobaczyłam dwoje starych ludzi i trzy śliczne młode dziewczyny. Starzy ludzie to dziadkowie wychowujący wnuczki. Schorowany dziadek i babcia o kulach – „bo zięć to pijak i poszedł nie wiadomo dokąd, a córka pracuje w Polsce i przyjeżdża raz na trzy miesiące”.

Nie narzekają, dziewczyny uśmiechnięte – a mnie ściska w gardle. Bieda przerażająca. Babcia o kulach tzn. „krukwiach z drewna” pierze w bardzo już wysłużonej pralce Frani, a jednocześnie gotuje na „angielce” kompot z truskawek w cynkowym garnku. Na moje pytanie „nie potrujecie się, w tych garnkach nie wolno gotować?” babcia spokojnie – „Nie, nie, my od zawsze w nich gotujemy”. Kontynuujemy rozmowę. Babcia z rodowodem polskim kalecząc język polski opowiada jak to u nich. Mnie sadzają przy stole, sama z mężem siedzi na małej kanapce. Dziadek milczy, a kiedy się do niego zwracam ze spokojem po polsku mówi, że on rozumie ale nie będzie mówił bo ma swoje doświadczenia.

Cieszą się z naszej wizyty, chcą wiedzieć jak u nas. U nich dobrze nic nie trzeba.  

Ale smutne wyczekujące oczy mówią co innego. Ich twarze, ubrania, domy wszystko woła o pomoc.
 

            Tu składam wielki ukłon w stronę pani Ani i pana Jarka, którzy od lat organizują pomoc charytatywną dla tych ludzi potrzebujących, dla tych Polaków, których los gdzieś tam rzucił, a którzy ciągle tęsknią do swoich i zapraszają nas jak swoich, jak najbliższych.  

Powiecie państwo biedy i u nas nie brakuje ale proszę mi wierzyć jest to inna bieda taka „drutem kolczastym po sercu”…ona bol

 

***

Wyjazd do Lwowa i innych miast Ukrainy miał być powrotem do miasta młodości moich Rodziców, miasta, w którym mieszkały pokolenia moich dziadków. Wybieraliśmy się z mężem z pewna obawą na to spotkanie z przeszłością , tym bardziej, że przed 30 laty byliśmy przejazdem we Lwowie i wówczas miasto zrobiło na nas bardzo przygnębiające wrażenie. Całkiem inaczej było obecnie. Piękne, zabytkowe centrum tętniące życiem, kolorowe ulice, kolorowo ubrani ludzie – myślę jednak tylko o centrum starego Lwowa, ponieważ tylko tam byliśmy w tym 900-ciuset tysięcznym mieście. Nasza pielgrzymka wypadła akurat w dni Świąteczne Zielonych Świąt Kościoła Prawosławnego. Mieliśmy okazję zobaczyć i przekonać się, że lata komunizmu nie zdołały zniszczyć i wyeliminować wiary i religii z życia ludzi tam mieszkających. Cerkwie pełne były ludzi – i to nie tylko starych – modlących się i uczestniczących w obrządkach religijnych. Na ulicach festyny, okna i drzwi domów, samochody przystrojone zielonymi gałązkami.

         Przemiła i budząca podziw za olbrzymią wiedzę i elokwencję przewodniczka po Lwowie Pani Jadzia, starała się pokazać nam jak najwięcej zabytków starego Lwowa. Niestety przygnębiający jest ogrom zniszczeń i dewastacji spowodowanych przez poprzedni system i jego przedstawicieli. Brak funduszów bardzo utrudnia remonty i renowację kościołów, zaś podziw i uznanie budzi przedsiębiorczość tamtejszych księży starających się o przywrócenie dawnej świetności obiektów sakralnych. Poza obiektami kultu religijnego byliśmy również w pięknie odnowionej Operze lwowskiej. Niestety nie dane nam było zobaczyć słynnej kurtyny namalowanej przez Siemiradzkiego. Pełne refleksji i zadumy chwile spędziliśmy na cmentarzu Łyczakowskim przed grobami słynnych Polaków i grobowcami pokoleń własnej rodziny. Zwiedzaliśmy też inne miasta Ukrainy, byliśmy w Stryju, Drohobyczu, Samborze i w Rudkach, miejscu spoczynku Aleksandra Fredry. Ostatniego dnia odwiedziliśmy siostry zakonne pracujące w Żółkwi. Zachwyciła nas atmosfera pielgrzymki, dyscyplina uczestników i sympatyczny nasz opiekun Pan Rysio. Brakowało nam trochę wolnego czasu na spokojny spacer ulicami zwiedzanych miast ale bogaty program zwiedzania grupowego na to nie pozwalał. Na pewno nieraz będziemy wracać myślami do Lwowa i związanej z nim historii.

Dziękujemy wszystkim za mile spędzony wspólny czas pielgrzymowania.

                                                                                                                                                               Barbara i Jarosław Gendera