W listopadzie 2009 roku poznańska Gazeta uliczna zamieściła artykuł redaktor Martyny Nicińskiej, na temat działalności założonego przeze mnie Koła Pomocy dla Polaków na Ukrainie - Dajemy Wam Słońce


Dawać słońce


Nie mają wsparcia znanej organizacji charytatywnej. Sami gromadzą dary, które potem zawożą Polakom na Ukrainie. W Żółkwi mieszka ich bardzo wielu. Większość żyje w biedzie.

O założeniu Koła Pomocy dla Polaków na Ukrainie „Dajemy Wam Słońce”, pani Anna Staśkowiak pomyślała podczas swojego pierwszego pobytu w Żółkwi w 2001 r. Zachwyciła ją wszechobecna zieleń, zasmuciła- wszechobecna bieda. Po powrocie odwiedziła proboszcza parafii na poznańskich Podolanach i opowiedziała o swoich planach. Ksiądz udostępnił jej pomieszczenie i pomógł zaangażować mieszkańców w zbiórkę darów. Pierwszy transport wyruszył z Poznania rok później.

            Losy Polski i Żółkwi splatały się od dawna. W XVI wieku miejscowość była własnością hetmana Stefana Żółkiewskiego, z czasem rodu Sobieskich i Radziwiłłów. Za panowania Jana III Sobieskiego Żółkiew stała się jedną ze stolic Rzeczpospolitej. To w niej król często rezydował i przyjmował posłów. Z chwilą pierwszego rozbioru Polski to małe miasteczko w okolicach Lwowa trafiło pod panowanie Austrii. Polska odzyskała je na krótko w 1919 r., lecz po 20 latach było już pod okupacją sowiecką. Po wojnie Żółkiew znalazła się w granicach Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, a wraz z nią tysiące naszych rodaków.

            Dlaczego nie przeprowadzili się do Polski w 1991 roku, gdy Ukraina stała się niepodległym państwem? -Trudno zostawić ojcowiznę i iść tam, gdzie się niczego nie ma- tłumaczy pani Anna Staśkowiak, przewodnicząca Koła. Niektórzy wyjechali do pracy, ale płacą za to wysoką cenę - widują się z rodziną raz na parę miesięcy. Zdarza się, że dzieci są wychowywane przez dziadków.

            Ci, co zostali, nie zawsze znajdują dobrze płatne zatrudnienie. Pięć lat temu ukraiński rząd ustalił minimalną zapłatę w wysokości 342 hrywien, która, jego zdaniem, zapewnia godne życie. Dokładnie wyliczono, że kobieta może za nią kupić m.in. trzy bluzki na pięć lat i jeden zimowy płaszcz na osiem lat. Rodzinie musi wystarczyć rocznie 39 kilogramów chleba i 60 litrów mleka. Na jedną osobę przypadają więc dwie kromki chleba i łyżka mleka dziennie. Dla wielu 342 hrywny są wymarzoną płacą. Emeryci dostają jeszcze mniej- 100 hrywien na miesiąc.

            Pani Anna, wraz ze współpracownikami i darczyńcami, organizuje od siedmiu lat zbiórkę darów dla mieszkańców okolic Lwowa. Gromadzą żywność, odzież i meble. Gdy magazyn jest już wypełniony, pakują towary do samochodu i przejeżdżają pół Polski do granicy z Ukrainą.  Tam, na przejściu granicznym w Hrebenne, zaczynają się największe trudności. Rok temu, na Wielkanoc strażnicy nie zezwolili pani Annie na wjazd do naszych wschodnich sąsiadów. – Staliśmy na pasie granicznym osiem godzin. Nie wierzyłam, że nas wyrzucą. Pomyślałam, że choćby nie wiem co, rzeczy i tak trafią do potrzebujących. Przenocowali u zaprzyjaźnionego księdza w Lubyczy Królewskiej, 11 km od Hrebenne. Zostawili u niego towary, które potem odebrały siostry Dominikanki z Żółkwi. W ciągu dwóch dni rozwiozły żywność wielodzietnym rodzinom, starszym i samotnym.

            Parę miesięcy później Koło Pomocy dla Polaków na Ukrainie wyjechało z pielgrzymką do Lwowa i okolic. – Organizując ten wyjazd miałam w zasadzie jeden cel - udowodnić, że pomoc dla Żółkwi i pobliskich wiosek jest bardzo potrzebna. Wręcz nieodzowna- mówi pani Ania. Czasem spotykała się z wypowiedziami, że i w Polsce nie brakuje biedy. Chciała pokazać, że na Ukrainie jej wymiar jest o wiele większy. I pokazała.

            Pomogli jej w tym sami mieszkańcy Żółkwi. Zaprosili Polaków do swoich domów, gdzie pierze się w wysłużonych „Franiach” i gotuje w cynkowych garnkach. Choć domownicy znali język polski- niektórzy z nich milczeli, bo „mają swoje doświadczenia”. Wypytywali gości o wszystko, sami twierdzili, że niczego im nie potrzeba. Jednak w chwili szczerości wyznawali: „Przed śmiercią chcielibyśmy wejść do sklepu i kupić, co tylko zapragniemy”. Na pożegnanie prosili, by pozdrowić Polskę i swoich rodaków.

            Pielgrzymi spotykali się z życzliwością nie tylko ze strony gospodarzy. Na ulicy obcy ludzie podchodzili do nich i witali się serdecznie. W kościele słychać było te same śpiewy i modlitwy, co po drugiej stronie granicy. Ktoś zapytał: „Właściwie, gdzie jesteśmy? W Polsce czy na Ukrainie?”.

            Tamtego lata pani Anna zauważyła w kraju duże zmiany. - Ukraina pięknieje. Proces jest powolny, ale widoczny. Stopniowo poprawiają się warunki życia w większych miastach, gdzie łatwiej o pracę. Kobiety, spacerujące po ulicach Lwowa, niewiele różnią się od mieszkanek Poznania czy Krakowa- są zadbane i ładnie ubrane. Koło Pomocy dla Polaków na Ukrainie chciałoby także w Żółkwi i okolicznych wsiach widzieć zadowolonych ludzi, czyste, najedzone dzieci. Chce dawać potrzebującym słońce, bo tak brzmi jego nazwa.

            Magazyn na Podolanach pełen jest żywności, ubrań i zabawek. Wszystko to czeka na kolejny transport. Niestety z powodu przeszkód, na jakie napotyka się na polsko- ukraińskiej granicy, dalszy przewóz darów stoi pod znakiem zapytania. Pani Anna nie ukrywa rozgoryczenia. –Mieliśmy ambitne plany. Chcieliśmy docierać do Żółkwi przynajmniej trzy razy w roku. Teraz mamy związane ręce. A tam ludzie naprawdę czekają na pom.

 

                                                                                                       

                                                                                                                        Martyna Nicińska

 

 

 

Poniżej podaję link do strony, gdzie napisano o zbiórce leków dla Żółkwi w naszym podolańskim kościele:

      

http://m.wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,117915,7262143,Poznan__Poznaniacy_pomagaja_ogarnietej_grypa_Ukrainie.html